Vokuro (właść. Vökuró) to zespół który za wszelką cenę stara się sprawiać wrażenie islandzkiego, podczas gdy jest… ordynarnie, najzwyczajniej w świecie polski. Dlaczego sprawia wrażenie islandzkiego? Vokuro to utwór Björk, te śmieszne literki w nazwie (za wyjątkiem „ó”) to też twór tej zimnej wyspy. Niektórzy twierdzą, że Islandia wykreowała też swoje bardzo specyficzne brzmienie, szczególnie w elektronice. Jeśli uznamy to za prawdę, to te nasze farbowane liski faktycznie zbliżyły się do kraju maskonura na tyle, na ile było to możliwe.
No dobra, ale czy to coś złego? W zasadzie nie, jedynie trochę mylącego. A jeszcze bardziej myląca jest muzyka, bo gdy słucha się Creatures od Vokuro, to ostatnim miejscem które na myśl przywodzi są jakieś PRL-owskie wielkie płyty. Przede wszystkim, produkcja albumu jest fenomenalna. Dawno nie słyszałem tak dynamicznego albumu. Mam tu na myśli tę muzyczną dynamikę, nie jakieś spaczone wizje tempa. Każdy dźwięk syntezatora, każde uderzenie w bęben i każda głoska wyśpiewana przez wokalistkę jest doskonale słyszalna. Da się to zauważyć już przy utworze otwierającym krążek – tytułowym „Creatures”, które zaczyna się od narastającego akordu zagranego na syntezatorze, później wchodzi bęben. Kurde, mógłbym słuchać tylko tego bębna! Dalej jest tylko ciekawiej, kompozycja rozbudowuje się o pięknie przetworzone wokale Pauliny Okładowskiej (wszyscy artyści posługują się inicjałami, jednak dalej podają już pełne nazwiska. Gotcha!). Paulina zaprasza nas swoim głosem do wizji współczesnego świata, zrównanej do plemiennego żywota. Cytaty Jamesa Joyce, twórcy m.in. Ulisessa pięknie wieńczą to wolno rozbudowujące się, nieco niepokojące dzieło. Nie wiadomo kiedy pojawia się gitara elektryczna, doprawiona masą efektów pogłosowych i wisienka na torcie – krótkie uderzenie w niewielki talerz perkusyjny. Po takim otwarciu trudno mieć wątpliwości co do tego, co będzie dalej. Wykorzystano tu chyba najstarszą zasadę starych metalowców i chłopaków w ortalionach – liczy się pierwsze pierdolnięcie.
Jeszcze dwa słowa o produkcji Vokuro
A pierwsze pierdolnięcie było z łokcia w nos, już nie trzeba poprawek. Muzycznie od a do z jest po prostu bezbłędnie. Na „Creatures” otrzymujemy pełną, piękną i różnorodną paletę elektronicznych brzmień, przeplatanych żywymi instrumentami i naprawdę fenomenalnym wykorzystaniem możliwości współczesnego studia. Zarówno przez producenta nagrań – Macieja Garstkę, jak i Krzysztofa Maszotę, który był odpowiedzialny za mastering płyty. A instrumentów na „Creatures” jest sporo. Oprócz wspomnianej perkusji, perkusjonaliów i gitary elektrycznej, można usłyszeć jeszcze gitarę basową, akustyczną, flet i klarnet. Vokuro to trio, na większości instrumentów gra, jak domniemam z inicjałów – Maciej Garstka.
W opozycji do utworu otwierającego płytę, stoi utwór Trapped – syntetyczny, przepełniony elektronicznymi brzmieniami maszyny perkusyjnej i dźwiękami arpeggiatora rodem z soundtracku do Hotline Miami (no co, świetna gra ze świetną muzyką!). Wszystko jednak utrzymane jest w jednakowej stylistyce, chyba tutaj leży ten pierwiastek Islandii
Nie tylko dźwięki
Nie mam pojęcia, czy „Creatures” od Vokuro jest albumem koncepcyjnym, czuję się zbyt niekompetentny by podjąć się próby przebrnięcia przez analizę warstwy tekstowej. Coś z tyłu głowy mówi mi, że pewnie znalazłbym tam mnóstwo motywów freudowskich czy innych filozoficznych przemyśleń. W muzyce jaką prezentuje nasz farbowany lis, czasem trudno skupić się na tekstach, szczególnie kiedy krąży się myślami po muzycznej przestrzeni której na albumie jest po prostu pełno. Ja sam często zaniedbuję tę warstwę, zaciekawiło mnie jednak przeplatanie tekstów autorskich cytatami twórców z Wielkiej Brytanii – prócz wspomnianego już Joyca, Vokuro w całości wykorzystuje wiersze Williama Blake. W języku Shakespeara, ma się rozumieć.
Wystarczy jednak przebrnąć przez tekst tytułowego utworu, żeby skojarzyć go z plemiennymi motywami wykorzystanymi w fotografii na okładce oraz wizerunkiem totemu na płycie.
Totemu, który zresztą wykonany jest w tej samej stylistyce, co logotyp Vokuro na okładce.
Vokuro dostarcza album kompletny
Zawsze, gdy recenzuję album, docieram do fizycznego nośnika. Z szacunku dla artysty i z ciekawości, jak muzycy traktują tę warstwę, do której nie każdy słuchacz dotrze. Wielu mainstreamowych artystów zaniedbuje poligrafię, kwestie wydawnicze, okładkę czy nawet logotyp. Te wszystkie części składają się jednak na końcowy produkt, który otrzymujemy. Tutaj pierwszym pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie zachowanie wydawcy albumu „Creatures”, który wraz z płytą wysłał mi… list. Krótki, ale jakże miły. Dzięki raz jeszcze dla Requiem Records – gdy tak się traktuje klienta, to z całą pewnością kiedyś wróci po więcej! Jedyny mały minusik, który muszę wystawić albumowi Vokuro „Creatures” należy się za opakowanie. Jak wszystko w tym tekście – jest to oczywiście bardzo subiektywne. Digipack, w który zapakowano ten album wydaje się po prostu mało trwały. A chciałbym mieć płytę tak dobrą w jakimś bardziej trwałym opakowaniu. Bo z całą pewnością nie raz jeszcze wrócę do Vokuro – Creatures.