J. Gordon Holt i jego lot technofantazji w dyskusji o audio

Za każdym razem, kiedy na audiofilskich grupach lub forach, ktoś promuje antynaukowe produkty lub koncepcje, kiedy tylko poddaje się w wątpliwość argumentację opartą o obecny stan nauki (czy to fizyki, elektrotechniki czy akustyki), pada argument kończący wszelką dyskusję: masz zamknięty umysł. Jak się okazuje, argument ten towarzyszy dyskusjom o audio już dobrych kilka dekad, a pojawił się właśnie w okresie, kiedy pierwsi kreatywni sprzedawcy rozpoczęli wykuwanie czegoś, co znamy dzisiaj pod nazwą „audiovoodoo”. No cóż, cytując założyciela magazynu Stereophile, jakim był J. Gordon Holt – ja tego nie kupuję.

J. Gordon Holt – recenzent niepokorny

Do napisania tego artykułu skłoniło mnie natknięcie się na cytat Justina Gordona Holta – inżyniera dźwięku, założyciela magazynu Stereophile i… jednego z ojców ruchu hi-fi. Holt urodził się w roku 1930, szybko zainteresował się zarówno elektrotechniką, jak i muzyką, co zaowocowało również pasją do nagrywania przedziwnych dźwięków. Jak wspomina w jednym z wywiadów – często nagrywał świerszcze na polu, przelatujące samoloty czy pociągi. Dziś nazwalibyśmy to field recordingiem, ale w czasach przed studiami eksperymentalnymi raczej nie znano tego terminu. Zanim założył Stereophile w 1962 roku, J. Gordon Holt pracował od 1953 roku w magazynie High Fidelity. Tym amerykańskim, rzecz jasna!

Holt zasłynął z wielu kontrowersyjnych tez. Nie bał się również – co w świetle dzisiejszej prasy audio wydaje się być rzeczą niebywałą, pisać negatywnych recenzji sprzętowych. Kiedyś, pisząc recenzję lampowego wzmacniacza, nie omieszkał wspomnieć, że recenzowany high-endowy sprzęt spalił 3 lampy, powodując nawet mały pożar. Te słowa poskutkowały wycofaniem reklam producenta wzmacniacza z magazynu High Fidelity, w którym w tamtym czasie pisał. Jak się więc domyślacie, nie był to człowiek, który dał sobie „w kaszę dmuchać” jeśli chodzi o kwestie techniczne.

Cytat, o którym pisałem wyżej, wybrzmiał w grudniu 1987 roku. Po przetłumaczeniu brzmi on:

Wiele z naszych przekonań nie opiera się na niczym więcej niż na bardzo wątpliwym osobistym przekonaniu, że skoro coś powinno być prawdą, to musi nią być. (Tradycyjna religia jest tego najlepszym przykładem.) Koncepcja, że przekonanie powinno mieć przynajmniej pewne obiektywne poparcie, jest wyszydzana jako „zamknięty umysł”, co stało się nowym epitetem. Aby uniknąć tego strasznego przydomka, oczekuje się od nas udawania, że jesteśmy otwarci na możliwość, że dzisiejszy lot technofantazji może okazać się jutrzejszą prawdą, bez względu na to, jak bardzo jest to nieprawdopodobne. Cóż, ja tego nie kupuję.

J. Gordon Holt, Stereophile, 25 grudnia 1987

Walka z audiovoodoo nie jest domeną współczesności

Warto tutaj przytoczyć kontekst tego cytatu, bo przecież wyciągnąć coś z kontekstu problemem nie jest. W artykule zatytułowanym L’Affaire Belt, J. Gordon Holt opisuje sprawę niejakiego Belta – twórcy akcesoriów, które dziś określamy jako Audiovoodoo. Belt miał usłyszeć, że mieszkanie w pobliżu linii wysokiego

krem elektretowy audiovoodoo
Przykład innego produktu Belta: Krem elektretowy do smarowania. Należy wcierać powierzchnię pod przedwzmacniaczem, serio. Fot. Stereophile

napięcia jest szkodliwe dla zdrowia (owszem, jest) i ekstrapolował tę teorię na w zasadzie każde źródło domowego zasilania. Pierwszym jego produktem był „kabel” do uziemiania… słuchacza! Albo kota. Niezależnie od tego, co się „uziemiło”, brzmienie systemu audio miało się poprawić. Jak to działało? Jak podaje strona Positive Feedback, pan Belt wierzył, że jego produkty „zmieniają morficzne rezonansowe pole energetyczne otaczające dany obiekt”. Brzmi mądrze. Jak zwykle.

Pozostałe produkty produkowane przez Belta, a opisane przez Holta (jako urządzenia, w które uwierzyli nawet jego sceptyczni koledzy z redakcji) to:

  • Szczotka polaryzująca, która miała właściwość „dobrego” i „złego” spolaryzowania płyty winylowej, co oczywiście było demonstrowane na pokazach.
  • „Reaktywna folia elektretowa”, która jak się okazało wcale nie miała właściwości elektretowych.
  • Płyn „Sol-Electret”, który pozwala na polaryzację dowolnego obiektu za pomocą farby. Rzeczona farba to, według Belta „liofobowy koloid łączący specjalną mieszankę wysokiej jakości olejów smarujących i miliardów mikroskopijnych kulek PTFE”. Mądre, nie? Musi działać.

Jak więc widzicie, pan Belt upodobał sobie mądre stwierdzenia. Tyle że trafił na J. Gordona Holta, który skonfrontował jego teorie. I co? I pan Belt przyznał, że w rzeczy samej nie ma pewności, że sprzedawana farba to liofobowy koloid, a folia i szczotka robią „coś” z polaryzacją (czego?). Po prostu te mądre słowa pasowały panu Beltowi.

Reduktor Szumu - komentarz
Tak na przykład wypowiada się audiofil o Reduktorze Szumu. „Zamknięty dobrowolnie umysł”. Fot: archiwum własne

I właśnie. Nie policzę ile to razy, kiedy czytałem dyskusję na temat bezpiecznika audio, kabla zasilającego czy popularnych ostatnio audiofilskich switchów ethernet, gdy tylko ktoś próbował wyjaśnić od strony naukowej czy technicznej, że sama koncepcja takiego akcesorium audiovoodoo jest absurdalna, spotykał się z gradem oskarżeń o zamknięty umysł. Z tą różnicą, że jak to w internecie bywa – wyrażonych z nieco mniejszą erudycją. Żeby daleko nie szukać – polecam poczytać komentarze w grupach audio na temat Reduktora Szumu. Można też wejść w sekcję komentarzy pod jednym z pierwszych filmów z jego serii o audiovoodoo. Przykład obok.

„Zamknięty dobrowolnie umysł”. Czy to miał na myśli J. Gordon Holt?

Bardzo często spotykam się w dyskusjach z argumentem, że czegoś jeszcze nie wiemy o dźwięku, sygnale audio czy czymkolwiek, czego dotyczy akurat dyskusja. Prawie zawsze pada wtedy argument „a bo kiedyś nie wiedzieli, czym jest jitter”. Anegdota ta pada w zasadzie zawsze, kiedy dyskusja toczy się o cyfrowym sygnale. Ma dowodzić, że przecież nie wszystko wiemy i nie wszystko rozumiemy. Wielką pychą byłoby twierdzić, że jednak wiemy wszystko i wszystko rozumiemy, jednak jak to zawsze bywa – to nie tak. Wiemy wystarczająco dużo i rozumiemy wystarczająco wiele, żeby stwierdzić, czy faktycznie w takim sygnale jest jeszcze „coś”. Są nawet metody weryfikacji takich nieznanych zmiennych (null test niech będzie najprostszym przykładem). A jitter? Faktem jest, że nie od razu wiadomym było, z czego zjawisko jittera, czyli odchylenia czasowego od charakterystyki sygnału, wynika. Faktem jest również, że od początku zjawisko to było obserwowalne. Mierzalne znaczy się, bo jitter jest słyszalny raczej tylko w ekstremalnych przypadkach.

co to jest jitter?
Tak wygląda jitter. W uproszczeniu. Il. własna

I to właśnie jest to, co J. Gordon Holt określa mianem lotu technofantazji. To jest właśnie przekonanie, że to, co dzisiaj próbują nam wmówić producenci audiovoodoo, jutro może okazać się faktem. Przecież wielu z nich odwołuje się do zjawisk kwantowych. Niektórzy mówią o wibracjach kryształu kwarcu, nie rozumiejąc ich natury (tak argumentuje swoje produkty np. pan od Audiophile Rocks Obscurum). Przykładów można mnożyć niemal w nieskończoność, a wiele z nich opisywałem już na swojej facebookowej stronie. Synergistic Research – jeden z producentów kontrowersyjnych akcesoriów audio, skonfrontowany o jeden ze swoich kwantowych produktów przyznał, że wcale nie wykorzystuje on zjawisk kwantowych. Opis na stronie produktu to tylko próba naukowego wyjaśnienia tego, co słyszą twórcy tegoż. Brzmi znajomo? Pan Belt 35 lat temu mówił dokładnie to samo.

Lot technofantazji domeną audiofilów?

Odpowiadając na pytanie z nagłówka: nie tylko audiofile wygłaszają tezy, które można często uznać za szalone. Zdarza to się również profesjonalistom – ludziom, którzy z daną materią pracują od lat. Cytowany kiedyś na moim Facebooku Łukasz Bromirski, Dyrektor Techniczny polskiego oddziału Cisco opisał taką sytuację. Jedną z wielu, gdyż sam spotykałem na swojej drodze podobnych specjalistów. Bromirski pisał na swoim blogu w artykule dotyczącym audiofilskich switchów ethernet, że spotkał w swoim zawodowym życiu certyfikowanego inżyniera sieciowego. Ów inżynier przekonywał – przypominam – Dyrektora Technicznego CISCO, że patchcordy ethernet dołączane do telefonów IP Cisco zapewniają lepszą jakość dźwięku niż dowolne inne. Tak, mówimy tu o „jakości dźwięku” w telefonach IP, które obsługują sygnały o jakości gorszej niż ta oferowana przez pliki Mp3, którymi audiofile tak gardzą. Nie muszę chyba dodawać, że w podlinkowanym wpisie, wszelkie techniczne niuanse zostały wyjaśnione? No i owszem, teraz można powiedzieć: zamknięty umysł! Powtórzę więc słowa Justina Gordona Holta: nie kupuję tego, że kable ethernet wpływają na brzmienie telefonów IP. Nikt z nas nie powinien takiej argumentacji kupować.

Do czego więc dążę? Jak zwykle – do rzeczowej dyskusji na temat audio. Żyjemy w czasach, kiedy słowa, które wypowiadał J. Gordon Holt są aktualne jak nigdy dotąd. Jesteśmy zasypywani produktami audiovoodoo. Recenzenci sugerują nam, że jeśli nie wierzymy w to, że switch ethernet (sam nie wiem, co się ich tak czepiłem!) wykonany z tych samych komponentów, ale zamknięty w innej obudowie brzmi inaczej, jesteśmy płaskoziemcami. Tak, to autentycznie ukazało się w prasie audio. Takie zachowanie prowadzi do tego, że ci „normalni” audiofile, to jest po prostu pasjonaci sprzętu, na tym cierpią. Nie wierzysz w grające kable? Sceptyk! Nie słyszysz kwantowych bezpieczników? Płaskoziemca.

Rynek na audiovoodoo istnieje już długo i będzie istniał jeszcze bardzo długo. I mimo że są jeszcze rzeczy, których nie można objąć szlifowanym w żelazie rozumem, to jednak ten rozum powinien być dla nas drogowskazem. Chcesz kupić krem do smarowania preampu? Proszę bardzo, tylko nie chodź później po forach, mówiąc, że polaryzujesz sobie półkę kremem elektretowym.

A tu macie cytat Holta w formie obrazka. Bierzcie i szerujcie:

cytat Gordona Holta

Komentarze: