Kroniki audiovoodoo – część pierwsza – rzecz o rozluźniającym kablu

Jako że bardzo aktywnie prowadzę profil na Facebooku, gdzie zbieram różne ciekawostki ze świata Audiovoodoo, postanowiłem zebrać najciekawsze moim zdaniem akcesoria o których tam już pisałem i przedstawić je w formie serii artykułów. Serię tę zatytułowałem „Kroniki audiovoodoo”, gdyż większość przedstawionych tam cudów to, no cóż – bzdury.

Seria ta ma na celu zebrać wszystko w łatwym do wyszukania miejscu, robię to również na prośbę osób, które nie mają dostępu do Facebooka. Zaczniemy z grubej rury, od czarodziejskiego kabla, który był moim pierwszym wpisem o audiovoodoo. Przeżyjmy to jeszcze raz!

Nameless Black – luz jazz

Pamiętam doskonale ten ciemny dzień, a dobrze pamiętamy zazwyczaj te dni, w których spotkało nas coś niezwykłego. Mnie spotkała poezja pana Wojciecha Pacuły z portalu High Fidelity. Spotkanie, którego z całą pewnością nie zapomnę do końca życia, ponieważ tak barwnych opisów wrażeń muzycznych nie widziałem nigdy. A spotkanie to odbyło się przy okazji rozbiórki interkonektu Nameless Black. Cóż, okazało się, że nieszczęsny kabel się wziął i się popsuł jednemu z użytkowników. Niezadowolony właściciel postanowił rozebrać ów drut. I ku jego zdziwieniu, kabel oferujący kwantowe właściwości, kosztujący niemało, bo 620 zł za 60-centymetrowy odcinek, to cieniutki drucik, niezbyt dbale przylutowany do najprostszej wtyczki. Właściciel kabla postanowił podzielić się budową wewnętrzną tego kabla ze światem. I tak też chcąc napisać post o tym kablu, po raz pierwszy zetknąłem się z machiną marketingową branży audio. W przekazach marketingowych przeczytałem, że interkonekt Nameless Black miał wykorzystywać geometrię fraktalną, co pewnie zadecydowało o jego cenie – bo jak wiadomo, kwantowe i fraktalne, brzmi skomplikowanie. Więc musi być drogo.

Kroniki audiovoodoo – nameless black
Tak oto właśnie wygląda rozłożony na czynniki audiofilski wąż Nameless Black. Autor: Nieznany

Ale najzabawniejszy był chyba opis wrażeń odsłuchowych, na które natknąłem się robiąc szerszy research do przygotowania postu. Wtedy właśnie trafiłem na mojego ulubionego dziś poetę. Pan Wojciech Pacuła o wpływie interkonektu Nameless Black na brzmienie pisał, co następuje:

Fortepian Możdżera z płyty z muzyką Daniela Blooma do filmu „Tulipany” (Warner Muzic Poland 77911-2) stał głębiej na scenie niż np. w The First Ultimate van den Hula, zaś sam muzyk był bardziej zrelaksowany i „wyluzowany”. Podobnie bas, który nie szokował konturowością i wyrazistością, a jego rola sprowadzała się do tworzenia atmosfery nagrania. Dobrze została uchwycona akustyka pomieszczenia, z nieco ciemną barwą i typową dla techniki dwumikrofonowej nieco ciemną barwą.

Źródło: High Fidelity, pisownia – niestety dla Warner Music Poland – oryginalna

Zaślepieni zaślepkami RCA

I tak zaczęła się moja przygoda, która tak naprawdę polega na pożeraniu ogromnej ilości tekstów branżowych wypychanych na portale audio, by tylko coś wypchnąć (o czym kiedyś napiszę, bo mechanizm działania tych portali jest przeciekawy). A im głębiej wchodziłem zarówno na portale, jak i na grupy/fora audiofilskie, tym bardziej okazywało się, że jedyną granicą jest granica wyobraźni twórców akcesoriów. Na kolejne pokłady audiovoodoo natknąłem się, przeszukując właśnie takie miejsca. Na jednym z for internetowch trwała właśnie zaciekła walka o to, czy zatyczki na nieużywane porty w sprzęcie audio mogą poprawić brzmienie sprzętu. Znalazł się taki, co to słyszał – również niezwykle kwiecistą mową obdarzony autor innego bloga, który zapewniał zarówno na forum, w swoim medium, jak i na grupach audiofilskich, że takie zatyczki wetknięte w nieużywane porty mogą zmienić zadziwiająco dużo.

Zaślepki audiofilskie RCA
Na nic zdały się tłumaczenia – jeśli nie słyszysz wygładzającego brzmienie działania zaślepek, jesteś płaskoziemcem… Oh, wait…

Na forum na nic zdały się argumenty audiofili, którzy negowali tę niedorzeczność. Otóż pan autor słyszał i basta. Najsampierw u siebie opisałem samo ustrojstwo. Zaślepki, które według producenta miały zabezpieczać urządzenia audio przed absorpcją szkodliwego promieniowania RFI i EMI poprzez nie używane wejścia RCA.

Zaślepki RCA Cardass Audio
Tyle szumu o takie pierdki. Niedrogie, bo 50 zł za parę. Mógł być tysiąc!

Sęk w tym, że żeby port RCA zadziałał jak antena, kontakt sygnałowy gniazda musiałby wystawać poza pierścień masy.  Wlecieć tam może więc co najwyżej kurz. I okazało się, na co zwróciliście mi uwagę w komentarzach, że niektórzy producenci sprzętu audio dołączali takie zaślepki do swoich urządzeń w celu ochrony przed kurzem właśnie. No, ale jak dorobić filozofię i marketing, to mamy co następuje – zaślepki marki Cardass. Jest wielu innych producentów oferujących podobne akcesoria. Niektórzy użytkownicy porównują je nawet między sobą, o czym przekonałem się również dzięki komentarzom. Jeden z audiofili ekstremalnych podzielił się bowiem swoimi wrażeniami z odsłuchu zaślepek Cardass, właśnie w komentarzach pod moim postem. Według audiofila Marcina, Cardass zamulał brzmienie, a prawdziwie piękne wrażenia zapewniały tylko zaślepki Akiko Audio. No cóż, może jestem niereformowalny, ale czy ktoś porównywał markowe zaślepki do folii aluminiowej?

Filtr SPEC – jak zmienić drewno w hajs bez podniesienia inflacji

Filtr SPEC
Filtr SPEC nie jest skomplikowanym urządzeniem, działać będzie, ale oferowanie takiej elektroniki za tak ciężki pieniądz jest co najmniej dyskusyjne.

W dalszym ciągu będąc pod wrażeniem twórczości pana Wojciecha, postanowiłem eksplorować jego stronę. W jej dolnej części, redaktor zamieszcza infografikę z aktualnym zestawem referencyjnym. Tam też dostrzegłem małe, niepozorne skrzyneczki. Okazało się, że były to filtry głośnikowe. Rzecz to prosta w konstrukcji – gniazda głośnikowe, kilka oporników, kondensator i jakieś cudo jeszcze, naciapane hot glue i tyle. Żadna to magia, chyba że zapytamy o cenę – 990 euro za parę. Czy działa? Jasne, w końcu podobnie działają zwrotnice głośnikowe. Sęk w tym, że taka wycena jest, mówiąc delikatnie – z czapki wyjęta.

Co ciekawe, pan Wojciech na opisanie pudełka z tymi czterema elementami poświęcił jakieś 15 000 znaków. Prawdziwy ocean tekstu. Tekstu, w którym recenzent nie zapomniał dodać, że konstruktor tej skrzynki jest jego przyjacielem. No cóż, jeszcze ktoś ma wątpliwości co do obiektywności prasy audio? Po opublikowaniu zdjęcia ze środka urządzenia pojawiły się głosy, że to fejk. I głosy te pochodziły nawet od osób handlującymi tą skrzyneczką. Kiedy jednak pytałem, czy mogę zobaczyć w takim razie wnętrze urządzenia oferowanego przez owych dystrybutorów, no cóż… cisza. A tam cisza! „Nie zaglądałem do środka”. Ale wiem, że to fejk! Wiara czyni cuda :)

Kroniki audiovoodoo – w kolejnych częściach

Akcesoria audiovoodoo, jeśli mają jakąś podbudowę merytoryczną, to opiera się ona na cherry pickingu. Czyli de facto merytoryczna nie jest. I o ile w przytoczonych powyżej przykładach producenci nie kwapią się o szerokie wyjaśnianie podstaw działania swoich produktów, to w następnym odcinku będziemy mieć do czynienia z prawdziwym festiwalem fikołków retorycznych. Przypomnę prezentowane już na moim Facebooku akcesoria akustyczne. Takie o co najmniej wątpliwym działaniu, ale również takie, które wprost odwołują się do… Feng Shui. No co, skoro o voodoo mowa, to czemu nie o innych obrządkach?

 

Komentarze: