Devin Townsend – Empath – Recenzja

Devin Townsend na albumie Empath serwuje bardzo odważne połączenie muzyki metalowej z bogatą orkiestracją i elektronicznymi samplami. Na tym albumie znajdziemy wszystko to, co składało się na twórczość Devina przez ostatnie 25 lat – a więc od pojawienia się na albumie Sex and Religion Steve Vaia, przez Strapping Young Lad, ostatnio wygaszony Devin Townsend Project czy nawet Casualities of Cool.  Co czyni Empath wyjątkową pozycją w dyskografii Devina? 

Empath – stany wewnętrzne

Artysta nazwał album „Empath”, ponieważ utwory na nim zawarte traktują o stanach wewnętrznych, które odczuwamy podczas odsłuchu albumu. Teoria ta uzasadnia nazwanie krążka „Empath”. W końcu empatia to umiejętność postrzegania świata przez pryzmat czyjegoś stanu emocjonalnego. Takie „wejście w jego buty”. Postrzegam Devina jako artystę bardzo samokrytycznego, wiecznie poszukującego nowej wersji siebie.  Przede wszystkim, Devin Townsend jest według mnie artystą niezwykle kreatywnym. W tym, co tworzy, zawsze jest wiele ukrytych znaczeń. Dlatego też Empath to bardzo złożony album.

Okładka Empath perforacja
Wycięcia w okładce wersji deluxe robią wrażenie…

Album, który spełnia wszystkie przesłanki albumu koncepcyjnego – mamy tutaj spójność warstwy muzycznej z tekstową i graficzną. Nie jest to jednak patetyczny, przeładowany koncept w stylu dawnych wypustów Yes, raczej współczesna interpretacja tej formy wydawniczej. Pęwną trudność w klasyfikacji dostarczają tutaj materiały dodatkowe z wersji deluxe, którą kupiłem. Drugi krążek zawiera wersje demo utworów nie tylko z Empath. Produkcyjnie jest to nieco bardziej surowo brzmiąca płyta, na której znajdziemy więcej elementów elektronicznych i sampli.

Genesis Devina Townsenda

Empath, oprócz tego o czym napisałem wyżej, jest płytą o procesie twórczym, kreatywności. I świadczy o tym zarówno biała okładka, symbolika kwiatu lotosu jak i artwork ze środka wydawnictwa. Wyspa reprezentuje osobę, otoczoną morzem – kreatywną pustką, którą Devin powoli zabudowuje wraz z trwaniem tej płyty. Pustka odzwierciedlona jest również we frontowej części okładki albumu Empath.
Pierwsze dźwięki otwierającego Empath utworu „Castaway” zdają się to tylko potwierdzać – dźwięki morza, gitara z silnym efektem pogłosu a później instrumenty strunowe kojarzące się z Hawajami. Devin po mistrzowsku buduje tutaj kolejne plany dźwiękowe. Nabudowuje atmosferę dźwiękami ogniska, niezauważalnie przechodzi w utwór Genesis, gdzie wprowadza element śpiewu chóralnego i dopiero po takim wprowadzeniu otrzymujemy wszystkie kolory Devina Townsenda.

W Genesis Devin porusza oczywiście tematykę stworzenia świata – który jest piękny jak obraz z wnętrza wydawnictwa, ale jest również zamieszkały przez potwory. Koncepcja ta została doskonale przeniesiona na warstwę soniczną, gdzie dźwięki natury przeplatają się z ciężką instrumentacją, chórami i samplami a wykorzystanie efektów modulacyjnych wzmacnia tylko efekt synergii. Sposób, w jaki Devin Townsend łączy bogatą orkiestrację z metalem jest po prostu nie do podrobienia. Ciężkie instrumentarium, blasty i

Empath wewnętrzna okładka
…ale wewnętrzna okładka bogactwem barw robi chyba jeszcze większe wrażenie.

szeroka paleta technik wokalnych przeplatające się z odgłosami zwierząt, chórem i żywymi instrumentami orkiestrowymi tworzą przepiękny dialog, bogaty zarówno w elementy melodyczne (ale również i dysonanse), jak i silne akcenty rytmiczne. Genesis to jeden z najpiękniejszych utworów otwierających album, jak dane mi było słyszeć w ostatnich kilku latach. To pokaz kunsztu muzycznego (w sensie warsztatowym), producenckiego i kompozytorskiego. A dalej nie jest wcale gorzej.

Rzecz zapomniana: dramaturgia

Właściwe ułożenie utworów na albumie jest sprawą niezwykle istotną. Bardzo ciężko słucha się przecież albumów które utrzymują stałe metrum, stałą strukturę kompozycyjną kolejnych utworów czy nie daj boże stałą dynamikę. Niektrórzy artyści z pierwszych stron Teraz Rocka nie przykładają uwagi nawet do tonacji, serwując słuchaczowi stały zestaw dźwięków które zmieniają tylko kolejność. Czy jest lepszy przepis na zanudzenie słuchacza?

Devin Townsend prezentuje tutaj wzorową postawę w budowaniu dramaturgii na albumie Empath. Kolejne segmenty płyty budują napięcie, by później je rozładować. Zaczynamy delikatnie, a pierwsze uderzenie dostajemy gdzieś w 3 minucie, ale na prawdziwie mocny fragment czekamy jeszcze 2 minuty. Te gęstsze fragmenty są zresztą umiejętnie przeplatane elektroniką, orkiestracjami czy inymi cudami. Zwieńczeniem albumu jest ponad 20 minutowa kompozycja „Singularity”, która podkreśla dramaturgię oraz konceptualność Empath. Utwór ten został skomponowany przy udziale Mike Kenallyego oraz Morgana Ågrena – muzyków, którzy związani są w ten czy inny sposób z Frankiem Zappą. I to jest kolejny fenomenalny punkt na Empath, doskonałe kompozycyjne zwieńczenie tego albumu.

Devin Townsend – Empath: perła produkcji

To, jak Empath jest zmiksowany i zmasterowany jest kolejnym poziomem geniuszu. Devin przyzwyczaił nas na Devin Townsend Project do ściany dźwięku – zabiegu produkcyjnego polegającego na zwielokrotnieniu ścieżek instrumentalnych, dzięki czemu te brzmią monumentalnie. Podobny efekt otrzymujemy na najnowszym krążku artysty, ale to co wzbudza mój szczery podziw to… dynamika. Tak, połączenie przedziwne – dynamika i ściana dźwięku. Ale taki właśnie jest Empath. Powolne budowanie natężenia – jak w końcówce „Sprite”, czy kontrasty dynamiki w „Borderlands”.  Jeśli wrzucić dowolny utwór z krążka do DAW – zauważymy, że nawet w najgęstszych i najgłośniejszych momentach zostawiono kilka decybeli „zapasu”. To wszystko sprawia, że odsłuch Empath jest zupełnie wyjątkowym doświadczeniem.

Dynamika w utworze Requiem Devina Townsenda z albumu Empath
Dynamika w utworze Requiem Devina Townsenda z albumu Empath. No rzadko się widuje takie widoki.

Zresztą najlepszym dowodem na to jest prawie dwudziestosekundowe wybrzmienie we wspomnianym „Singularity” wieńczącym Empath. Zdecydowanie chciałbym usłyszeć w tym roku więcej tak świetnych albumów.

Cały album, również w wersji Deluxe jest dostępny na Spotify.

Komentarze: